CZEGO NIE WIDAĆ.

czerwca 23, 2023

 


Kończy się rok szkolny, a wraz z nim sezon artystyczny, który wreszcie po trudnym czasie pandemii, był NORMALNY, a tym samym obfitujący w różne wydarzenia artystyczne. Do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie znakomita farsa M. Frayna,  w reżyserii Jana Klaty, którą wiosną obejrzałam na scenie Teatru Powszechnego podczas Międzynarodowego Festiwalu Sztuk  Przyjemnych i Nieprzyjemnych . „Czego nie widać” przedstawia perypetie prowincjonalnego zespołu teatralnego, który przygotowuje się do spektaklu „Co widać”. Zamiast tego CO WIDAĆ , ukazuje się obraz tego czego NIE WIDAĆ lub czego nie powinno być widać.  To osobliwa partytura drobiazgowo rozpisująca każdą zakulisową sytuację, kostka Rubika przedpremierowej chwili. To teatr w teatrze , w którym sztuka miesza się z życiem na wszelkie możliwe sposoby. Wchodzimy w sam środek bieganiny, ponad którą    unosi się  gęsta mgła bałaganiarskiego komizmu. Mnożą się gagi, animozje, nieporozumienia, lapsusy…przez soczewkę obserwujemy świat poza sceną…swoistą ZAKULISOWĄ DEMOLKĘ.

 


 

 

 Oj, jak bliski mi ten teatr w teatrze. Scenografia spektaklu, która składa się z bardzo  wielu drzwi, przez które w zawrotnym tempie wchodzą, wychodzą aktorzy, doskonale egzemplifikuje nasz „świat za sceną”. W świecie tym  drużyna wariatów - pasjonatów   dźwiga liczne zadania inspicjenckie, mozolnie  próbuje sprostać ogromnej liczbie zmian, komplikacji, wyjść, przebiórek ale też emocjonalnych   rozterek i przede wszystkim bezkresnych dziecięcych  emocji.

 Żyćko zakulisowe.  Najtrudniejsze są koncerty z udziałem całego zespołu.  Dzielą się one  na stacjonarne  – występujemy w szkolnej  siedzibie zespołu, w dużej sali gimnastycznej.  Do niedawna rozkładaliśmy  solidną drewnianą scenę, prezent od miasta dedykowany Pędziwiatrom za  osiągnięcia artystyczne. Scenę rozkładała , skręcała, montowała duża ekipa silnych crossfitowców  -  brygadzistów sceny. Ich pracę nadzorował czujnym okiem Tata Pędziwiatr.

 Ileż Pędziwiatrowych  pokoleń wytańczyło  na niej swoje pierwsze kroki… ileż pięknej energii emanowało w przestrzeni. Bywały i BARDZO trudne momenty, nazwijmy socjologiczne…kiedy pewne, dla nas oczywiste, aspekty  publika torpedowała i każda perswazja odbijała się rykoszetem. Zdesperowana, podczas jednego z cyklów zimowych koncertów „opakowałam” salę gimnastyczną systemem aluminiowych barierek scenicznych, które bynajmniej nie przydały walorów estetycznych ale skutecznie ułatwiły  bezpieczne przeprowadzenie koncertów. Dziś Sceny – Prezentu już nie mamy, wszelkie pokazy w sali sportowej przeprowadzamy bez scenicznego podestu.  W zamian ofiarowano nam scenę plenerową, która zagościła w patio . Inwencja piękna, niestety realizacja wysoce niepraktyczna i  niedostosowana do warunków zewnętrznych .Po zaledwie kilku latach użytkowania,  scena wymagała solidnej naprawy . 

 


 

 

    Stacjonarne imprezy w naszej siedzibie nie wymagają transportowania ogromnej ilości kostiumów i rekwizytów. Niemniej pozasceniczna logistyka to wyzwanie dużej próby. Już przymiarki kostiumowe , dopasowanie kolorystyczne, rozmiarowe, stylistyczne – (nadmienię, że proces odbywa się zawsze w szybkim tempie i przy akompaniamencie dziecięcej wrzawy) – to próba cierpliwości dla każdego uwikłanego w temat. Dyryguję z moimi elfami  tą całą symfonią oprawy kostiumowej, przez lata opanowałam umiejętność „miary w oczach”, zazwyczaj nie pudłuję z rozmiarem. Kiepski ze mnie matematyk ale myślę , że każdy  koncert ilością stylizacji przebija najbardziej rozbudowane pokazy mody. W przeszłości dzieci zabierały kostiumy do domów ale taka praktyka powodowała kurczenie się zasobów naszych bardzo drogocennych szat. Wszystkie przymierzone, dobrane kostiumy czekają na wykonawców  z pietyzmem powieszone na wieszakach. Oczywiście ZAWSZE podczas przymiarek ktoś jest nieobecny, ktoś nie wchodzi w żaden rozmiar (bywa i tak, że przed obiadem wchodzi a po obiedzie już nie, naprawdę) i najbardziej ekstremalna  acz częsta wersja – wykonawca przychodzi na występ i oznajmia, że kostiumu nie ma, nie przymierzał albo przymierzał a go nie ma, ktoś zabrał,  zniknął . Brak baletek, rajstop, gumek, spinek – to już praktyka nagminna, której stawiamy czoła tak zwanymi ZAPASAMI, zawsze przygotowanymi „pod ręką”. 

 


 

 

Szkolne klasy na kilka godzin stają się garderobami, ba  czynnymi wulkanami emocji, ekscytacji, bieganiny, ciągłych poszukiwań. Szczególnie aktywne scenicznie dzieci mają podczas jednego pokazu kilkanaście przebiórek,  muszą zdążyć zmienić kostium podczas zapowiedzi konferansjera. Niestety  samodzielność  wśród siedmio, ośmiolatków nie jest mocną stroną. Przydałaby się  praktyka zuchowa, harcerska, która kształciła elementarne nawyki, uczyła porządku, dyscypliny. Dziś młody człowiek znakomicie obsługuje wszelkie nowinki elektroniczne  natomiast mgliście radzi sobie z elementami rzeczywistości, prostymi , codziennymi czynnościami.  Dlatego dla  mnie za każdym razem  to zawsze gigantyczna niespodzianka, że pomimo piętrzących się piramid  trudności ,  ostatecznie wszystko składa się w spójną, radosną , spontaniczną całość. Tylko my znamy wszelkie słodko  gorzkie – smaczki i pikantne ingrediencje.

 

 


 

 

 

Wszelkie występy i pokazy NIE NA NASZYM PODWÓRKU wiążą się z transportem kostiumów, rekwizytów, elementów scenografii do miejsc, w których odbywają imprezy. Najwygodniej mościmy się w Teatrze Wielkim, Teatrze Muzycznym czy Atlas Arenie ale tak naprawdę musimy dostosować się do każdych warunków. Bywa trudno, ciasno, niekomfortowo ale…te wszystkie doświadczenia to ogromny bagaż wspomnień i umiejętności.

         Przyznaję , że po udekorowaniu tak wielu roziskrzonych osobowości ,sprostaniu wszelkim kostiumowym wyzwaniom, jeszcze długo po imprezach mam tęczę na oczach i odpycha mnie od wszelkiej konfekcji. 

 

 



„Słoneczna scena Pędziwiatrów”, trzy czerwcowe koncerty na scenie amfiteatru  zwieńczyły kończący się sezon artystyczny . W wielu aspektach zdecydowanie częściej POD WIATR I POD GÓRĘ…ale za nią zawsze jest słońce, tak jak zawsze wspaniałomyślnie wychodzi zza chmur podczas Pędziwiatrowych plenerów. 90  wejść na scenę , niezliczona ilość rytmicznych stópek, zawrotna feeria szat , radość dzielona z publicznością.  Dodajmy wielką wartość  - pracę  wielu pedagogów poświęconą na   przygotowanie sceniczne bardzo młodych wykonawców  .

Im bliżej pokazów ,wszelkie problemy organizacyjne piętrzą się kondygnacyjnie i zakrzywiają niczym wieża w Pizie. Trojąc się w oku cyklonu mam za każdym razem refleksję, że się nie uda, jakiś trybik „wywali”…

    Lubię moment tuż po koncercie, kiedy dzieci są już pod opieką Rodziców a my, jeszcze na najwyższych obrotach sprzątamy garderoby, pakujemy kostiumy, rekwizyty, zamykamy świat, który przed chwilą ofiarowaliśmy publiczności … …mam taką osobistą chwilę jaśniejącej jutrzenki – świetliście, szczerze, podzieliliśmy się z ludźmi swoją wrażliwością, uczuciami, spojrzeniem na sztukę, wskazaliśmy drogę do piękna bardzo młodemu pokoleniu...

 

 

 

Zobacz także

0 comments